Strona poświęcona zamkowi Niesytno w Płoninie, jednemu z najpiękniejszych zabytków województwa dolnośląskiego. Kiedyś siedziba rycerzy rabusiów, następnie bogatych śląskich rodów, obecnie zapomniany, zniszczony i opuszczony wymaga zainteresowania a także ratunku. Największym brakiem poszanowania dla dorobku ludzkości, jest brak poszanowania swojej własnej historii, która rzutuje zarówno na poprzednie pokolenia, jak i na nas, „teraźniejszych”. Trudno optymistycznie patrzeć w przyszłość, widząc wokoło brak należytej troski dla starych, przesiąkniętych historią i licznymi legendami murów starego zamku. Takich miejsc z pewnością jest wiele, pośród nich swoje - zdaje się - szczególne miejsce, zajmuje zdewastowany zamek w Płoninie.

W chwili obecnej trwają na zamku prace archeologiczne i remontowe. Wraz z nowymi właścicielami pojawiła się szansa na powrót Niesytna do dawnej świetności.

aktualne wiadomości na Facebooku

Kolejny artykuł o Płoninie

W starym już numerze (28/2008) tygodnika „NIE” ukazał się artykuł w którym wspomniano o zamku w Płoninie:

Na Dolnym Śląsku w dolinie rzeki Bóbr znajduje się największe w Polsce skupisko zabytkowych pałaców, dworów i zamków, porównywane do doliny Loary. Miejscowe samorządy i przedstawiciele rozmaitych organizacji pozarządowych pragną, aby obszar ten został uznany za część światowego dziedzictwa kulturowego i wpisany na listę UNESCO. Utrzymują przy tym, że wybawieniem dla tych budowli jest obecnie panujący ustrój. Czasy socjalizmu – twierdzą – przyniosły zabytkom tylko degradację i zniszczenie. Jedynie prywatni właściciele mogą przywrócić im świetność. Jest to teza tak samo oparta na prawdzie, jak legenda o Kunegundzie z zamku Chojnik, która nie chciała żadnego rycerza, aż stwierdziła, że jest za stara i skoczyła z wieży w przepaść. Za nieboszczki komuny właścicielem pałaców i dworów było państwo. W zabytkowych murach mieściły się ośrodki kolonijne, szkoły, domy wczasowe czy państwowe gospodarstwa rolne. Turyści mogli je zwiedzać i podziwiać. Gdy stary ustrój przestał istnieć, padły również liczne państwowe instytucje i zakłady pracy. Zabytki opustoszały, zostały w większości skomunalizowne, a gminy skąpiły szmalu na remonty i pozbywały się obiektów za psi grosz. Na przykład w renesansowym pałacu w Płoninie znajdował się ośrodek kolonijny. Nowy prywatny właściciel pusty pałac otoczył drutem kolczastym, a miejscowe bachory, które przełaziły przez dziury do parku, szczuł psami. Ubezpieczył obiekt w dwóch firmach, po czym tak się złożyło, że pałac spłonął. Bachory widziały właściciela, jak bujał się z kanistrami do wnętrza. Prokuratura nie dała wiary szczylstwu, bo to mogła być ich zemsta za psy. Pałac do dziś jest ruiną, turyści nie mogą nań chociaż popatrzeć z bliska, psy mieszkają tam nadal. Zamek w Świnach był gniazdem rodowym rycerskiej rodziny Świnków spokrewnionej z Piastami śląskimi. Z niej wywodził się arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka, zwolennik silnej monarszej Polski, który na złość krzyżakom i czeskim Luksemburgom koronował na króla Władysława Łokietka. Zamek Świny byłby więc świetnym miejscem na patriotyczne lekcje historii w terenie, o jakich marzył były minister Giertych. Byłby, ale nie może. Wielkie zamczysko za cenę bryki średniej jakości nabył Polak mieszkający na stałe w Szwecji. Obiektu pilnuje jegomość przechadzający się po terenie z siekierą w dłoni. Jak ma kaprys, to czasem kogoś wpuści za szmal. Nie przeszkadza to okolicznym żulom celebrować libacji w zamkowych murach. Tylko oni czerpią z krynicy narodowego dziedzictwa. Zamek w Karpnikach ponoć wznieśli templariusze. W późniejszych wiekach stał się siedzibą pruskich Hohenzollernów. Gościła tu m.in. caryca Katarzyna II. Przez 50 lat po II wojnie światowej mieścił się państwowy ośrodek szkolno-opiekuńczy, ale można było go zwiedzać za zgodą kierownictwa placówki. Obecnie dwóch prywatnych współwłaścicieli włóczy się po sądach. Budowla się sypie; do zamkowej fosy wpadają fragmenty murów. Nieznani sprawcy zajumali duży kamienny renesansowy portal z bramy ogrodowej. Zwiedzać nie można. Podobnych przykładów jest więcej. Ci, którzy upierają się przy wpisaniu „Doliny Pałaców i Ogrodów” na listę UNESCO mówią, że niektórym pałacom nowi prywatni właściciele przywrócili świetność. Tak, ale można je policzyć na palcach jednej ręki. Obecnie mieszczą się tam luksusowe hotele, pensjonaty i centra konferencyjne nie na kieszeń przeciętnego śmiertelnika. O zwiedzaniu przez zwykłych turystów także nie ma mowy. Nie szczują tu psami, ale wypraszają rośli ochroniarze w gajerach. Odzyskane dziedzictwo służy więc nielicznym, głównie z bogatszych niż Pomroczna krajów. Na Dolnym Śląsku już wcześniej inni zapaleńcy chcieli, aby na listę UNESCO wpisać pocysterski zespół klasztorny w Krzeszowie. Międzynarodowa ekipa ekspertów trzy razy odrzuciła projekt, bo właściciel – kuria biskupia w Legnicy – dokonał wielu samowolek budowlanych, które oszpeciły zabytek i zatarły jego historyczny wygląd. W przypadku „Śląskiej Loary” mamy inny pomysł. W miasteczku Kowary miłośnik lokalnych zabytków Marian Piasecki przywraca im świetność. Czyni to w ten sposób, że odtwarza budowle w skali 1:25. Powstał rozległy park miniatur, którego właściciel został uhonorowany wieloma nagrodami. Był m.in. nominowany do Dolnośląskiego Klucza Sukcesu. Proponujemy na listę UNESCO wpisać ów park. Przy zwiedzaniu trzeba tylko uważać, żeby nic nie rozdeptać, bo to też dziedzictwo, tylko trochę mniejsze.

-

W wielu przypadkach artykuł jest już nieaktualny, ale problem degradacji i poszanowania zabytków pozostał ten sam.